Przejdź do głównej zawartości

RECENZJA Z "OPERY PANICA"! W DZIELNICACH WROCŁAWIA










IMG_0566

„Opera Panica. Kabaret 

Tragiczny” niestety po raz ostatni

Opublikowano dnia 9 kwietnia 2016


I piszę to niestety z wielkim bólem serca, bo to spektakl, który pozwala nam zatrzymać się na chwilę i zastanawiać nad kondycją człowieka i świata. Gorzka to pigułka, która mocno mną wstrząsnęła.
Gwoli wyjaśnienia „Opera Panica” wywodzi swój tytuł, z Ruchu Panicznego, który powstał 1962 roku. Utworzyli go Roland Topor, Alejandro Jodorowskiego, oraz Fernando Arrabala na cześć greckiego boga lasów i pól – Pana (z wyglądu przypominał satyra, rzymskiego Fauna). Inspirowani przez teatr okrucieństwa Antonina Artuada i Luisa Bunuela organizowali wydarzenia paniczne, który miały za zadanie szokować publiczność (np. naga kobieta w miodzie, rzucanie żółwiami, czy defloracja sztucznej pochwy). „Opera panica (cabaret tragico)” wypisuje się w ten nurt szokowania, choć powstała blisko 40 lat później (w 2001 roku) i jest o wiele dojrzalsza, bo przecież na początku XXI wieku nie tak łatwo było już zszokować.
Jest i śmieszno i straszno, bo tak właśnie według założenia ma być. Spektakl am-aktorów z Teatru dla Początkujących składa się z 26 historii, które często w pierwszym odbiorze są ze sobą zupełnie nie związane. Oczywiście wszystkie dotyczą jakiejś zmiany. Zmuszają nas do refleksji, czy aby na pewno wszystko jest tak jak należy. Czy akceptujemy to co widzimy? Czy to normalne? Jeśli już lecimy wraz z bohaterami samolotem, to nie wiadomo dokąd. Te z pozoru poplątane z sobą groteskowe historie sześciu osób (w tych rolach: Agnieszka Baran-Daszkiewicz, Anna Kowalska, Jolanta Kulik, Małgorzata Krasoń, Anna Marszałek i Sebastian Zachary) początkowo dają nam jakiś rodzaj terapeutycznego śmiechu, który z czasem może się zamienić w przeżycie niemalże traumatyczne, wewnętrzny lęk czy też strach. Poczucie bezsilności spowodowane brakiem możliwości zmiany. Reżyser Michał Mrozek w jakiś niezrozumiały sposób uderzył we mnie nagle swoją historią. Przeszył mnie dreszcz, poczułem się jeszcze bardziej bezwolną marionetką z Houellebecqowskiej wizji kultury wyczerpania, która żeby coś zrozumieć musi dostawać coraz silniejszych, ale też jałowych podniet. Wyszedłem w noc. Czy naprawdę nic nie da się zmienić?
Stefan Kisielewski powiedział kiedyś:
„zmiany przyjadą na pewno, lecz nie wtedy, kiedy się na nie czeka”.

Autor | Daniel E. Groszewski

(24.01.2016)






Komentarze