Przejdź do głównej zawartości

Recenzja Feblika!

„Feblik” [RECENZJA]


Teatr dla Początkujących ma już w swojej kolekcji trzy wystawione sztuki. Po „Wdowach” Mrożka i „Kobietach ze szkła” Michała Występka, amatorzy pod opieką Doroty i Rafała Kwietniewskich wystawili kolejną, o intrygującym tytule: „Feblik”.

Był to mój pierwszy raz z TdP. Przed wybraniem się na premierę nowego spektaklu, przeczytałem kilka recenzji z poprzednich ich występów, przyswoiłem sobie zamysł projektu i wysłuchałem znajomego, który ogólnie nakreślił, czego się spodziewać. Chciałem się w jakiś sposób przygotować na to niecodzienne doświadczenie. Szedłem całkowicie w ciemno – tak jak większość widzów (wszyscy?) – była to w końcu najprawdziwsza z premier. Nawet wujek Google nie chciał mi zdradzić, o czym jest tajemniczy „Feblik”. Trzeba było się przekonać w jedyny możliwy sposób. Zająłem miejsce, oklaskami wraz z innymi przywitałem aktorów i zgasły światła.
Akcja sztuki rozpoczyna się od kuchni, na tyłach sali bankietowej, gdzie odbywa się wesele. Tam właśnie właścicielka, silną ręką – czyli poniżaniem i krzykiem – nawołuje swoich pracowników do cięższej pracy. Ucina ich dyskusje i za wszelką cenę chce sprawić, by w miejscu, w którym się znajdują, myśleli tylko o jednym.
Kuchnia jest miejscem spotkań wielu światów. Udręczanych, choć zbuntowanych kelnerów, Ojca Panny Młodej, tyranizującej szefowej i tajemniczego Januszko. To właśnie miejsce spotkań napędza dalszą fabułę.
„Feblik” jest sztuką o miłości – tej prawdziwej, o ludziach, warstwach społecznych i przede wszystkim – przynajmniej w moim odczuciu – o Polsce. Na pewno tej sprzed kilkudziesięciu lat, a być może i tej – o zgrozo – dzisiejszej. Tak jak ją widzi autor. Skorumpowanym, esbecko-wojskowym kraju. Brakowało jeszcze, by wprowadzona w ostatnich momentach sztuki Agentka i Przyjaciółka Rodziny, mówiła z mocno wschodnim akcentem. Właściwie, tylko na to czekałem.
Pikanterii i przemyśleń do całości dodają dywagacje trzech wiedźmich sióstr, a bez wątpienia porywa, bawi i w pewnym sensie trwoży, postać Pułkownika. Wokół tego wszystkiego toczy się główna historia, nieszczęśliwej miłości dwojga ludzi. Michał Występek otworzył w tym pokoju wiele okien na raz.
Dorota i Rafał Kwietniewscy mieli świetny pomysł, by sztuki nie ograniczać jedynie do sceny. Przyznam, że na początku sceptycznie przyjąłem strefę buforową między widownią a aktorami, przede wszystkim z racji słabego rozchodzenia się dźwięku w Firleju i gorszej widoczności w dalszych rzędach. Kiedy jednak aktorzy zeszli na widownię, miejsce akcji ograniczały już jedynie mury budynku. Choć ostatnia scena pokazała, że i z tym można dać sobie radę. Widzowie z wyraźnym zainteresowaniem i ożywieniem zareagowali na takie rozwiązanie, kręcąc głowami raz w prawą, raz w lewą stronę, śledząc zawzięcie to, co się dzieje. Twórcy zadbali również o odpowiednią oprawę muzyczną, a z głośników dobiegały dźwięki nowych kawałków wrocławskiego rockbandu Atom.
Za słownikiem języka polskiego i jedną ze ścian w Firleju – feblik: sympatia, słabość, skłonność do kogoś. I choć pewnie odnosiło się to do jak najlepszego określenia fabuły, ja bez wątpienia czuję do Teatru dla Początkujących sympatię. Zaskoczyli mnie. Sprawili, że chcę iść na występ jeszcze raz. I nie piszę o kolejnej sztuce, bo to rozumie się samo przez się.

Autor | Radosław Sikora
Zdjęcie | arch. TdP

Komentarze